W tym roku uczestniczyłam już 3 razy w uroczystościach pogrzebowych.
A dzisiaj po raz czwarty.
Na drugą stronę , na której nie czuje się bólu przeszła bratowa mojego męża. Od roku lekarze zmagali się z jej chorobą nowotworową. Raczysko nie poddawało się a bratowa była poligonem doświadczalnym. I w końcu rak zwyciężył.
Ale nie o walce z chorobą chcę napisać.
Mam już taką dziwną naturę ( niektóre osoby bardzo mnie za to krytykują), że wszystko staram się usprawiedliwić i szukać pozytywów.
I dzisiaj pomimo żalu, smutku i łez jestem optymistycznie nastawiona do tego co działo się wokół mnie.
Jak to zwykle bywa na pogrzebach, zjechała się rodzina. Młodzi, starsi, bliscy i dalsi członkowie rodziny.
Były trzy pokolenia. Dziadkowie, babcie, ciocie, wujkowie, siostrzeńcy i bratankowie.
Nie widzieli się lat kilka lub kilkanaście. Początkowo były smutne i zdawkowe przywitania.
Ale wspólny obiad nastroił wszystkich do wspomnień, deklaracji o następnych spotkaniach w innej sytuacji.
A najbardziej ucieszyło mnie to, że młode pokolenie czyli nasze dzieci bardzo chce cementować rodzinne więzi. Mają już mieszkania, domy, samochody i odkryli, że czegoś im jednak brak.
Ja wiem czego im brak. Brak im rodzinnych kontaktów. I bardzo cieszę się, że planują ich nawiązanie, planują spotkania w swoim gronie. I niech tak się stanie. Dla ich dobra, dobra ich dzieci. A i dobra ich rodziców. I życzę im i sobie aby nie skończyło się na deklaracjach.
Ja ze swojej strony odrzucam wszelkie animozje i zrobię wszystko aby ułatwić swoim dzieciom życie w rodzinnym serdecznym gronie.
Bo slogan, że rodzina jest największym dobrem człowieka nabiera odpowiedniego znaczenia.
I to napawa optymistycznie na dalsze , długie lata życia w zdrowiu, szczęściu i zgodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz