Swięto to jest porównywane do Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy. Jest na tym samym poziomie ważności wśród świąt kościelnych.
A jednak jest inne.
Pamiętam nieliczne obchody tego święta w dzieciństwie. Nawet nie wiem dlaczego.
Ale pamiętam, ze główny ołtarz umieszczony był przy moście przy katedrze. Zawsze były tłumy wiernych i zawsze była piękna pogoda. I dzisiaj też jest piękna pogoda i bardzo ciepło.
Swięta za czasów mojej dorosłości i małżeństwa upływały na wizytach moich rodziców, którzy przychodzili do nas po procesji. Pierwsze lata spędzałam tylko w kuchni szykując obiad dla nich i dla teściów.
Po moim powrocie z Francji , przed Ratuszem zaczęto ustawiać głowny ołtarz. I od tej pory mogłam w jakiś sposób uczestniczyć w procesjach.
Rodzice jak zwykle przychodzili , jedliśmy obiad. Potem kawusia i ciasta. I tak spędzaliśmy to święto.
W 1996 roku ostatni raz na obiedzie był mój ojczym. I wówczas patrząc na niego siedzącego przy stole zauważyłam , że jest bardzo chory. Moja mama nie widziała tego? Upierala się aby po obiedzie poszedł jeszcze z nią na cmentarz. Aż musialam na nią fuknąć, że mogłaby sobie darować .
Za dwa miesiące pochowaliśmy ojczyma.
I w to Święto Bożego Ciała widziałam ostatni raz ojczyma chodzącego, bo kilka dni po trafił do szpitala. Był to jego pierwszy w życiu pobyt w szpitalu. Przezywał to mocno. Cały czas leżął odwrócony przodem do ściany. Cierpiał bardzo. I gdy dowiedziałam się, ze ma raka i to juz ostatnie tygodnie jego życia, to zdecydowałam o jego powrocie do domu.
I tak leżął w domu i na nic się nie skarżył. Mial tylko jeden jedyny raz prośbę do mnie. Poprosił o twarożek ze śmietaną.
A potem codziennie nikł i nikł. I umarł bez słowa skargi i użalania się na ból i na zycie, które się kończyło.
Był bardzo dobrym człowiekiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz