W moim domu przebywają cztery pokolenia kobiet.
Mama - ma skończone 88 lat. Od ponad roku zdrowa fizycznie i psychicznie. I niech tak będzie jak najdłużej.
Ja - skończone 61 lat. Nie dająca się dolegliwościom. na chorowanie nie mam czasu.
Moja córka - już za kilka dni skończy 36 lat. Pracuje w ukochanym i wybranym przez siebie zawodzie.
Wnuczki: Ala - lat 7 i Maja - lat 3.
I dzieje się w moim domu coś pięknego.
Mama i młodsza wnuczka razem przebywają , bawią się i rozmawiają. A także jedzą śniadanka przy wspólnym stoliku.
I ja bardzo z tego cieszę się. Bo nie mam czasu na ciągłe zajmowanie się mamą a i nie umiem. Tak jakoś mama nie nauczyła mnie tego i nie przyzwyczaiła do rozmów ze sobą.
Ja mam zupełnie inny kontakt ze swoją córką a ona jeszcze o niebo lepszy ze swoimi córkami.
Ja też inaczej spędzam czas z wnuczkami niż moja mama i tesciowa z moimi dziećmi.
To chyba cecha innego pokolenia.
Pokolenie mojej matki uważało, ze dzieci wystarczy nakarmić i ubrać a potem wysłać do szkoły.
Ja już kupowałam zabawki i chodziłam do kina i teatru.
A Ola rozwija w dziewczynkach ich upodobania i zdolności. Bardzo dużo czasu z nimi spędza. Może to tez dlatego, ze pracuje na 1/2 etatu, ja pomagam jej w opiece. A i nie jest bez znaczenia, ze zięciunio pracuje poza domem i na codzień go nie ma. Więc nie musi dzielić swojego czasu pomiędzy dzieci i męża.
A to jest niezauważany ważny moment w zyciu małzonków. Mężczyźni nie lubią byc odtrącani lub niezauważani. Bardzo to przezywają i szukają innych opiekuńczych kobiet. To brzmi jak żart ale jest w tym dużo prawdy.
I tego nie życzę ani swojej córce ani żadnej kobiecie.
wtorek, 9 lipca 2013
niedziela, 7 lipca 2013
Jeszcze troszkę o wiośnie w Paryżu w roku 1988.
Jak już wiecie do Paryża przyjechałam 30 kwietnia 1988.
A nazajutrz był 1 Maj w Paryżu.
Jakże obchody tego święta w Paryżu odbiegały od obchodów w naszym kraju.
Miasto było przystrojone różnokolorowymi chorągiewkami wśród których łopotały też czerwone flagi. I nikt ich się nie wstydził i ich nie kazał zdejmować.
Polami Elizejskimi kroczył pochód ludzi którzy wywodzili się z wartw robotniczych i lewicy. Nikt na nich nie wydzierał się i nie wykrzykiwał wrogich haseł. Ot normalna demonstracja poglądów politycznych i społecznych.
A Za kilka dni 9 maja tymi samymi Polami Elizejskimi maszerowały tłumy Paryżan cieszących się z obchodów Dnia Zwycięstwa. Odbywała się też parada sił zbrojnych. I uczestniczyło w niej mnóstwo ludzi z elit rządzących. I też odbywało się to spokojnie i dostojnie. I nikomu nie sprawiało to problemu.
A za kilka dni ( nie pamiętam już dokładnie kiedy) na tychże samych Polach Elizejskich zobaczyłam coś czego nigdy w życiu nie widzialam i już nie zobaczę.
Całe Pola Elizejskie do Placu Concorde zajęte były przez ogromną ilość autobusów i ludzi pohodzenia hebrajskiego. Takich tłumów ortodoksyjnych Żydów w ich tradycyjnych ubraniach nigdy nie widziałam. I całe wycieczki dzieci. A nad tym egzotycznym dla mnie tłumem rozbrzmiewała muzyka żydowska. Tego nie sposób zapomnieć.
Pierwsze dni pobytu w Paryżu spędziłam w Polskim Kościele przy Placu Concorde. Potem w ciągu dalszych dni i tygodni byłam tam codziennym i coraz rzadszym gościem.
Ile tam różnych typów ludzi spotkałam. Tam poznałam jacy są Polacy na obczyźnie. I nie był to ciekawy obrazek. Ludzie, którym udało się odnaleźć w paryskim świecie omijają Misję polską baardzo szerokim łukiem i przechodząc niedaleko starają się nie odzywać po polsku.
Bardzo to przykre i zawstydzające. Ale jeżeli my Polacy to widzimy, to jak nas odbierają Francuzi i inne narodowości. Przecież Kościół Polski znajduje się na trasie najczęściej odwiedzanych miejsc przez turystów.
A wielu Polaków i Polek zachowywało się jak na najgorszej zacofanej wsi.
To był koszmar.
Ale były tez miejsca gdzie Polaków było mniej i były to miejsca cudowne. Najbardziej lubiłam okolice Notre Dame i Dzielnicy Łacińskiej. Drogo tam było i nieosiągalnie dla mojej kieszeni ale panował tam cudny klimat beztroskich wycieczek wśród marszandów i sklepów zoologicznych oraz kwiaciarni.
I tam przebywałam najchętniej.
sobota, 6 lipca 2013
Lato 88' w Paryżu.
Czasem wracam pamięcią do wydarzeń z przed 25 lat.
To bardzo długi okres. A wydaje się jakby to było nie tak dawno.
Czerwiec w Paryżu przeszedł w ciąglym poszykiwaniu pracy. Nie było to tak, że zupełnie nigdzie nie pracowałam. Ale ciągle było to tylko kilka godzin w tygodniu. Początkowo znalazlam pracę jako pomoc domowa i opiekunka do dzieci w polsko-hinduskiej rodzinie. Ale od razu wiedzialam, że to tylko dwa lub trzy tygodnie. Pracowałam za Paryżem w Chelles. Tam też nocowałam . Pracowalam u polskiej matki dzieciom, która wyszła za maż za Hindusa. Miała troje dzieci. Ewa była bardzo fajną i kulturalną kobietką a dzieci grzeczne i śliczne. A męża widzialam dwa lub trzy razy. Bardzo miły zapracowany gość. Ale co dobre to szybko się kończy i do Ewy przyjechala siostra aby pomóc jej po rozwiązaniu. Ewa spodziewała się dziecka. I ja znów musialam szukać pracy. Znalazłam i znów na kilka godzin w tygodniu. Ale mogłam się utrzymać. ba nawet utrzymywałam mojego brata i mamę , która przyjechała do synusia w odwiedziny. To był koszmar .Ale to inna bajka. Przyjeżdżałam do nich w weekend, robiłam zakupy i wyjezdżałam. Odlożyłam ciut franków aby mama mogla cokolwiek zawieźć moim dzieciom w prezencie.
A Paryż w czerwcu był piękny. Od polskiej misji do placu Concorde było parę kroków i parę kroków do Pól Elizejskich. A gdy nimi spacerowałam, to porzucalam wszystkie troski i zmartwienia. Trochę było mi przykro, bo mialam puste kieszenie a trochę franków poprawiało bardzo humor i sprawiało, ze Paryż był jeszcze piękniejszy.
Nie mialam koleżanki, brat mial swoje towarzystwo , więc łaziłam tymi paryskimi uliczkami sama. I prawdę mówiąc , to dobrze. Bo chodziłam swoimi ścieżkami i robiłam to na co ja mialam ochotę.
Od lipca podjęłam pracę w Meudon w rodzinie . Miałam osobne studio czyli pokój z łazienką ( czyli prysznicem i sedesem). Ale to był wówczas luksus. Niewiele zarabialam , więc szukalam dalej. Rodzina wyjechała na wakacje a ja mialam doglądać mieszkania i posprzątać. Wszystko to zrobiłam perfekcyjnie. Ale... poznana na misji dziewczyna wracała do kraju i zaproponowala mi pracę na jej miejsce. Była to praca u Turka i polegała na szyciu. Być krawcowa to nie być służącą. Wydawalo mi się , że będzie lepiej.
Ale nie było . Z damsko-męskich powodów. Po miesiącu Turek zrezygnował z podchodów i powiedzial, zebym sobie szukała pracy. Mieszkać moglam dalej w swoim maciupkim pokoiku na 7-ym piętrze.
Turek wypłacił mi calą nalezność tylko dlatego, ze wiedział, ze mam brata i widział jego. To był jeden jedyny raz gdy brat mi w czymś pomógł i nie chciał za to pieniędzy. Bo nie wiedział, że Turek bał się jego.
I nastał czas nowych poszukiwań. U brata nie mogłam się zatrzymać" bo nie". Więc znalazłam miejsce do spania u koleżanek. A potem był wyjazd na południe na zbiory śliwek.
A to już inna historia.
A póki co był czerwiec i lipiec w Paryżu, to czułam się jak turystka. Chłonęłam ten paryski zapach i kolory.
Wzgórze Monmartre, dzielnicę łacińską , chłód w katedrze Notre Dame i widoki na Paryż ze wzgórza Sacre Ceur.I to wszystko pozostało w mojej pamięci .
To bardzo długi okres. A wydaje się jakby to było nie tak dawno.
Czerwiec w Paryżu przeszedł w ciąglym poszykiwaniu pracy. Nie było to tak, że zupełnie nigdzie nie pracowałam. Ale ciągle było to tylko kilka godzin w tygodniu. Początkowo znalazlam pracę jako pomoc domowa i opiekunka do dzieci w polsko-hinduskiej rodzinie. Ale od razu wiedzialam, że to tylko dwa lub trzy tygodnie. Pracowałam za Paryżem w Chelles. Tam też nocowałam . Pracowalam u polskiej matki dzieciom, która wyszła za maż za Hindusa. Miała troje dzieci. Ewa była bardzo fajną i kulturalną kobietką a dzieci grzeczne i śliczne. A męża widzialam dwa lub trzy razy. Bardzo miły zapracowany gość. Ale co dobre to szybko się kończy i do Ewy przyjechala siostra aby pomóc jej po rozwiązaniu. Ewa spodziewała się dziecka. I ja znów musialam szukać pracy. Znalazłam i znów na kilka godzin w tygodniu. Ale mogłam się utrzymać. ba nawet utrzymywałam mojego brata i mamę , która przyjechała do synusia w odwiedziny. To był koszmar .Ale to inna bajka. Przyjeżdżałam do nich w weekend, robiłam zakupy i wyjezdżałam. Odlożyłam ciut franków aby mama mogla cokolwiek zawieźć moim dzieciom w prezencie.
A Paryż w czerwcu był piękny. Od polskiej misji do placu Concorde było parę kroków i parę kroków do Pól Elizejskich. A gdy nimi spacerowałam, to porzucalam wszystkie troski i zmartwienia. Trochę było mi przykro, bo mialam puste kieszenie a trochę franków poprawiało bardzo humor i sprawiało, ze Paryż był jeszcze piękniejszy.
Nie mialam koleżanki, brat mial swoje towarzystwo , więc łaziłam tymi paryskimi uliczkami sama. I prawdę mówiąc , to dobrze. Bo chodziłam swoimi ścieżkami i robiłam to na co ja mialam ochotę.
Od lipca podjęłam pracę w Meudon w rodzinie . Miałam osobne studio czyli pokój z łazienką ( czyli prysznicem i sedesem). Ale to był wówczas luksus. Niewiele zarabialam , więc szukalam dalej. Rodzina wyjechała na wakacje a ja mialam doglądać mieszkania i posprzątać. Wszystko to zrobiłam perfekcyjnie. Ale... poznana na misji dziewczyna wracała do kraju i zaproponowala mi pracę na jej miejsce. Była to praca u Turka i polegała na szyciu. Być krawcowa to nie być służącą. Wydawalo mi się , że będzie lepiej.
Ale nie było . Z damsko-męskich powodów. Po miesiącu Turek zrezygnował z podchodów i powiedzial, zebym sobie szukała pracy. Mieszkać moglam dalej w swoim maciupkim pokoiku na 7-ym piętrze.
Turek wypłacił mi calą nalezność tylko dlatego, ze wiedział, ze mam brata i widział jego. To był jeden jedyny raz gdy brat mi w czymś pomógł i nie chciał za to pieniędzy. Bo nie wiedział, że Turek bał się jego.
I nastał czas nowych poszukiwań. U brata nie mogłam się zatrzymać" bo nie". Więc znalazłam miejsce do spania u koleżanek. A potem był wyjazd na południe na zbiory śliwek.
A to już inna historia.
A póki co był czerwiec i lipiec w Paryżu, to czułam się jak turystka. Chłonęłam ten paryski zapach i kolory.
Wzgórze Monmartre, dzielnicę łacińską , chłód w katedrze Notre Dame i widoki na Paryż ze wzgórza Sacre Ceur.I to wszystko pozostało w mojej pamięci .
wtorek, 2 lipca 2013
Ze śpiewem na ustach.
Tak sobie obserwuję rozwój moich wnuczek. Obie są na etapie śpiewania wszędzie i o każdej porze.
I przypominają mi się chwile gdy sama śpiewałam. Pamięć moja sięga okresu gdy miałam 4, 5 i 6 lat. W naszym mieszkaniu zainstalowane mieliśmy glośniki. Królowało Polskie Radio program I.
A ponieważ głośnik włączony mieliśmy cały dzień, więc siłą rzeczy słuchałam polskich piosenek też cały dzień. I wierzcie albo nie znałam wszystkie nadawane piosenki Hanny Rek, Marii Koterbskiej, Ireny Santor, Violetty Villas, Marty Mirskiej, Jerzego Połomskiego. A potem Danuty Rinn i Bogdana Czyżewskiego.
I śpiewałam je. Do dzisiaj zaśpiewam wiele z nich. i śpiewałam Alusi. A Majce już nie . Dlaczego nie śpiewam tak jak dawniej?
Pamiętam swoje domowe koncerty z rurą od odkurzacza w jednej ręce i przy uchu. Fajny był wówczas poglos. Jak na estradzie. Wyśpiewywalam na cały glos w lesie zbierając jagody, jadąc w pociągu, w łazience i przy sprzątaniu.
A potem zamilkłam. Wstydziłam się teściowej. I śpiewałam tylko przy okazjach po "lampce wina" A teraz już całkiem zamilkłam.
Ale za to syn nadrabia wszystkie braki, bo śpiewa i działa w chórze akademickim UMK. A więc jednak w rodzinie duch śpiewania nie zanika. A teraz w tej chwili Majka wyśpiewuje w babuleńki pokoju "panie , Janie". A ja obiecuję sobie jeszcze pośpiewać.
I przypominają mi się chwile gdy sama śpiewałam. Pamięć moja sięga okresu gdy miałam 4, 5 i 6 lat. W naszym mieszkaniu zainstalowane mieliśmy glośniki. Królowało Polskie Radio program I.
A ponieważ głośnik włączony mieliśmy cały dzień, więc siłą rzeczy słuchałam polskich piosenek też cały dzień. I wierzcie albo nie znałam wszystkie nadawane piosenki Hanny Rek, Marii Koterbskiej, Ireny Santor, Violetty Villas, Marty Mirskiej, Jerzego Połomskiego. A potem Danuty Rinn i Bogdana Czyżewskiego.
I śpiewałam je. Do dzisiaj zaśpiewam wiele z nich. i śpiewałam Alusi. A Majce już nie . Dlaczego nie śpiewam tak jak dawniej?
Pamiętam swoje domowe koncerty z rurą od odkurzacza w jednej ręce i przy uchu. Fajny był wówczas poglos. Jak na estradzie. Wyśpiewywalam na cały glos w lesie zbierając jagody, jadąc w pociągu, w łazience i przy sprzątaniu.
A potem zamilkłam. Wstydziłam się teściowej. I śpiewałam tylko przy okazjach po "lampce wina" A teraz już całkiem zamilkłam.
Ale za to syn nadrabia wszystkie braki, bo śpiewa i działa w chórze akademickim UMK. A więc jednak w rodzinie duch śpiewania nie zanika. A teraz w tej chwili Majka wyśpiewuje w babuleńki pokoju "panie , Janie". A ja obiecuję sobie jeszcze pośpiewać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)