środa, 30 stycznia 2013

Pierwsze spotkanie "trzeciego stopnia" z meblem.

Dzieci już tak maja, że kiedyś następuje pierwsze spotkanie "trzeciego stopnia" z meblem. Najczęściej bywa to stół albo inna krawędź.
Dzisiaj moja wnuczka z rozpędem uderzyła wargą w krawędź stołu. Rozcięła ją sobie lekko i córka pojechała z nią na pogotowie . Tam założyli 3 malutkie szwy. Zagoi się i blizny nie będzie.
I przypomniał mi się fakt z moich dziecięcych lat. Miałam około 5-6 lat. Młodszy ode mnie o jeden rok brat ganiał po ogromnej kuchni. A ja za nim. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, ze ciotka wybierała się na "balety"i przeglądała się w rozbitym ogromnym kawałku lustra.
Oczywiście nieostrożny brat( tylko jak można być ostrożnym biegając) uderzył skronią w ostry kant lustra.
Krew się polała, płacz okropny, lament ciotki i mamy, moja rozpacz, ze mi brat umrze.
Pamiętam, że uklękłam i bardzo modliłam się swoimi modlitwami o to aby brat nie umierał.
Po jakimś czasie mama krew zatamowała., rana opatrzona zagoiła się. A ja najbardziej pamiętam swoja rozpacz i modlitwę.
Mój malutki wówczas roczny synek, tuż przed swoimi pierwszymi urodzinami rozbił sobie o stolik w kawiarni brodę . Też było krzyku i płaczu wiele. I tez rana zagoiła się  i śladu po niej nie ma.
Starsza wnuczka jeszcze takiego spotkania nie miała. Ale za to połknęła malutka płaską bateryjkę od zabawki. Dwa dni obserwacji w szpitalu. A wystarczyło podać rycynę. Nie pomyślałyśmy z córką o tym. Spanikowałyśmy. Córka też w dzieciństwie zaliczyła połkniecie "ciała obcego". Był to pierścionek. Po dwóch dniach oddała go.
Tak więc każde dziecko zaliczy drobne" wielkie " nieszczęścia.
I aby tylko takie zaliczało.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Hu, Hu, ha zima zła....

To już moja 60-ta zima. Ale pamiętam zimy od piątego roku mojego życia.
W owym czasie mieszkałam w koszarach przy ul. Artyleryjskiej. Mieliśmy mnóstwo terenów do zabaw.
A między blokami wielkie , ogromne podwórko. Zimą było cale zasypane śniegiem. I my małe brzdące tworzyliśmy w tym śniegu korytarze. Wówczas wydawało mi się, że jest ogromnie głęboko w tych śnieżnych korytarzach. Śnieg sięgał nam pod pupy. Ale teraz gdybym stanęła w tych miejscach, to może sięgałby do połowy łydek.
Potem była zima stulecia. Nie pamiętam dokładnie w którym roku. Ale chodziłam do szkoły podstawowej, do młodszych klas. Zapamiętałam wymuszone przez aurę ferie. Z drutów telefonicznych i przewodów elektrycznych zwisały ogromne sople lodu.
I pamiętam jak na jeziorze Długim chodziliśmy jak po ulicach. A do domu , z ulicy Rybaków na Artyleryjską szliśmy w poprzek jeziora. A i tekturowe tornistry służyły nam jako sanki. Nie muszę opisywać "oznak radości " mojej mamy z powodu zakupu nowych tornistrów.
Ale były tez zimy łagodne. Taka była w roku 1970/71. Pamiętam, ze pól zimy przechodziłam w półbutach i kaloszach. Były one" zagraniczne" i nadawałam w nich szyku, bo wyglądały jak ze skóry.
I pamiętam jeszcze drugą zimę stulecia. Syn  miał skończone 4 lata a córka 10. Wybrałam się z nimi za Świeradów Zdrój do Czerniawy na zimowisko. Wszyscy pukali się w głowę, gdzie ja w takie śniegi i mrozy jadę. A ja odpowiadałam, ze dla mnie specjalnie drogi odśnieżą.
I pojechaliśmy. Spóźnionym o 6 godzin pociągiem do Wrocławia, potem autobusem do Jeleniej Góry, potem Do Świeradowa a potem taksówką do Czerniawy. I były to cudowne dwa tygodnie zabawy w śniegu.
I jeszcze jedną srogą zimę pamiętam 1979 rok. W budynku w którym pracowałam w Sylwestra popękały kaloryfery i przenieśli nasz dział  do innych budynków, na innej ulicy. Ale też bliziutko domu.
A dzisiaj moje wnuczki siedzą w domu chore. Były tylko dwa razy na sankach. Są jeszcze za male na zimowiska. Ale mam nadzieję, ze wywiozę je kiedyś do drugich dziadków za Busko Zdrój. Tam jest blisko las i połacie do jazdy na sankach i w śniegu.

środa, 23 stycznia 2013

Gdzie te kina z dawnych lat?

Wczoraj byliśmy z mężem w kinie na filmie "Życie Pi".
Ale nie o filmie będę pisać. Ale o naszych olsztyńskich kinach. Jakich kinach ? Zapytają się młodzi.
Było tych kin kilka. A więc: Odrodzenie, Polonia, Awangarda, Grunwald, Łyna, Dworcowe, Student, kino studyjne przy WDK  i Kopernik.
Z każdym kinem kojarzą mi się filmy i różne sytuacje.
A więc kino  Odrodzenie w samym centrum Olsztyna. Kino piękne w przedwojennym gmachu z balkonem, kawiarnią. Było to pierwsze wyburzone za mojej pamięci  kino w Olsztynie. Teraz w tym miejscu stoi blok mieszkalny. Kino wyburzono w okolicach roku 1967. A więc już dawno. Filmem , który pamiętam i obejrzanym w tym kinie był "Winetou". Szał przygód młodzieńczych lat.
Kino Polonia przy ulicy Pieniężnego. Kino moich dziecięcych poranków. Niedziela wyglądała tak: godz 9:00 msza w Kościele Garnizonowym, potem poranki w Polonii i obiad w barze mlecznym "Centralny".
Kino zlikwidowano kilka lat temu. Teraz mieści się tam bank i sklep drogeryjny.
Kino Grunwald na Zatorzu. Kino połączone ze sceną, na której odbywały się też występy estradowe.
To w tym kinie obejrzałam film " The Beatles" Ach, co to był za film i jaka muzyka!!!
Kino Dworcowe - kino dla wagarowiczów i przyjezdnych. Seanse odbywały się przez cały dzień. Byłam w nim raz i nawet nie pamiętam na jakim filmie. To kino nie podobało mi się.
Kino Łyna znajdowało się w jednostce wojskowej i było przeznaczone głównie dla żołnierzy. Ale kino to miało ogromną przewagę nad innymi. Było skromne i miało dużą widownie oraz  miejsce na estradę. A na niej występowały znane zespoły. I byłam tam na koncertach węgierskich grup rockowych. Szalonych jak na ówczesne lata. Zespoły: Omega, General, Locomotiv GT. Po prostu to był odlot i szal. Kolor i ekspresja.
A "Dziewczyna o perłowych włosach" towarzyszy mi przez całe życie.
Kino Student; Jak sama nazwa wskazuje chodziła tam brać studencka, Kino było też aulą wykładowa.
Studentką nie byłam , więc w kinie byłam tylko raz i nie pamiętam na jakim filmie.
Kino dyskusyjne przy WDK łączyło w sobie kino i salę koncertową. Tu byłam na koncercie Ireny Jarockiej, Heleny Vondrackowej, Skaldów, Andrzeja Rybińskiego.
No i Awangarda. najmilsze mi kino. I najbliżej mego miejsca zamieszkania. Oczywiście w latach dziecięcych poranki. A ostatnim filmem jaki obejrzałam był "Upadek" i "Nigdy w życiu" Nie pamiętam kolejności. Kino zlikwidowano w zeszłym roku. Powstało bardzo kameralne kino Awangarda bis. Ale długo jeszcze będzie czekać na szerokie rzesze widzów.A repertuar ma bardzo ciekawy i ambitny.
I w końcu Kopernik. Tego kina nie da się zapomnieć i wybaczyć władzom za wyburzenie. To było piękne, bardzo piękne i ogromne kino.A filmem , który zapamiętałam było słynne "Love story". Można było to kino  przy odrobinie dobrej woli przystosować do koncertów różnego kalibru.
Ale woli naszym olsztyńskim władzom zabrakło. Teraz tam buduje się apartamentowce i ci handlowy.
A teraz mamy kino Helios z wielką ilością sal, ze smrodem popcornu. Sale są wyposażone w wygodne fotele , są nowoczesne, głośne. W kinach wyświetlają obrazy w 3D.
I na takiej projekcji wczoraj byłam . Przyznam, że byłam oszołomiona. Wrażenia niesamowite.
Ale dawnych kin i tak mi żal.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Przeprowadzki.....

Mam to szczęście, że po wyjściu za mąż i przeprowadzeniu się do męża nastał w moim życiu kres przeprowadzek. Mieszkałam co prawda 14 lat z teściem i 23 lata z teściową, ale ciągle w jednym mieszkaniu . I nadal w nim mieszkam. Teraz już tylko ze swoją rodziną.
Nim taki okres nadszedł, to tak się składało, że 8 razy w w ciągu pierwszych 16 lat swojego życia zmieniałam miejsce pobytu.
A teraz moja córka powiela drogę mojej mamy. A z nią jej córki. Mogło być inaczej, bo był okres gdy miała swoje własne mieszkanie. Ale w tamtym okresie miała też i inne. I sprzedała za moją namową mieszkanie, które teraz byłoby jej bardzo potrzebne. I pomimo, że w wyniku sprzedaży ja mogłam kupić nasze obecne mieszkanie, córka i syn zrealizowali swoje potrzeby ( naówczas bardzo ważne) , to ja nie mogę sobie wybaczyć tego kroku. Teraz ona mieszkania wynajmuje i nie ma nadziei na własne. Smutno mi bardzo z tego powodu. Za dwa tygodnie znowu będzie zmieniać mieszkanie. A moja 7 letnia córka będzie mieszkać w 6 - tym mieszkaniu. I gdzie tu stabilizacja i poczucie bezpieczeństwa?
Ja mieszkałam z mężem i dwójką dzieci razem z teściami w trzypokojowym mieszkaniu. Zajmowaliśmy 2 pokoje. I w tym samym mieszkaniu mogłaby mieszkać córka. Ale... z nami mieszka moja mama i ona zajmuje 1 pokój. Więc dla córki, jej męża i dzieci pozostałby 1 pokój. Więc jednak lepiej wynajmować oddzielne mieszkanie. Mogliby wziąć kredyt i kupić mieszkanie. Mogliby jeszcze dwa lata temu. Ale teraz wszystkie banki odmawiają udzielenia im kredytu. I pomimo, ze finansowo daliby radę, to córka i zięć pracują na umowach na czas określony w tym zięć na krótkoterminowych kontraktach. I koniec z kredytem w państwie"prorodzinnym". Przykre to ale prawdziwe. Teraz mają obiecaną możliwość dłuższego zamieszkania. Ale czas pisze swoje scenariusze. I nie zawsze korzystne.
A więc zabieramy się do pakowania i przeprowadzki.

niedziela, 20 stycznia 2013

Dzień babci.

Dzień babci obchodzę od pięciu lat. Jest to bardzo szczególny dzień. Pełen wzruszeń , wspomnień i nadziei.
Zawsze mam mokro pod oczami gdy wnuczki składają mi życzenia, wręczają laurki i śpiewają "sto lat".
Ja tego nigdy nie robiłam. Po pierwsze za czasów mojego dzieciństwa chyba nie było takiego święta. Po drugie nie miałabym komu. Babcia ze strony mamy nie żyła a babcia ze strony ojca mieszkała dość daleko i kontakt z nami miała baaardzo sporadyczny.
Może wynikało to z odległości, może z niechęci do mamy. Ale raz jedyny przyjechała do nas. Miałam wówczas około pięciu lat. Przywiozła dwie poduszki i woreczek fasoli albo grochu. Dokładnie nie pamiętam.
I nic nie pamiętam z tej wizyty tylko te poduszki i ten woreczek. A twarz babci znam z jedynej posiadanej fotografii na której jest z moją mamą . Nawet nie z nami. Potem chyba raz pojechałam do babci gdy miałam siedem lat. I z tego pobytu wcale babci nie pamiętam. A potem to już pojechałam na jej pogrzeb. Byłam dorosła. Nie wiem czemu tak było mało naszych spotkań. Może to wpływ opowieści mojej mamy, w których rodzina mojego Taty była zawsze "be".
A teraz ja jestem babcią. Zdjęć dziewczynkom robię mnóstwo. Z nimi mam trochę mniej. Może będzie więcej jak wyładnieję. Nie lubię robić sobie zdjęć. Jestem na nich za gruba.
A dziewczynkom poświęcam każdą wolną chwilę.
I nie mogę zrozumieć koleżanek, które twierdzą, ze nigdy nie będą opiekować się wnukami.

piątek, 18 stycznia 2013

Jak daleko pamięć sięga?

Codziennie patrzę na swoje wnuczki. I często , bardzo często zastanawiam się co one będą pamiętać z tych chwil, które do tej pory spędziłyśmy razem.
Czy Wy sięgacie pamięcią do swoich bardzo dziecięcych lat?
Czy wryły Wam się w pamięć jakieś momenty z okresu gdy miałyście około 1,5 roku.
Ja mam takie okruchy pamięci. Może dlatego, że w tym okresie mój tata bardzo chorował i amputowali mu nogę. I było to prawie 60 lat temu a ja pamiętam stukot czegoś o podłogę. Potem po wielu latach dowiedziałam się od mamy, że był to stukot kuli, którą podpierał się tata.
Pamiętam też pijawki. Tak , tak. Wielki słój z pijawkami, który na stole trzymała kobieta opiekująca się mną. I pamiętam, że kładła mnie do spania popołudniowego w ubranku i butach. Miałam wówczas około 2 lat. Pamiętam dom w sadzie i psy.
 I wielką salę szpitalną z ogromnym stołem. Potem okazało się, że to był stół do przewijania a sala była salą na oddziale położniczym , na którym moja mama leżała po urodzeniu mojego brata. I ja tam też byłam. Mama urodziła mojego brata 3 tygodnie po śmierci Taty. Mieszkaliśmy wówczas w Przemyślu i nie mieliśmy tam żadnej rodziny. Tak więc innego wyjścia szpital nie miał. Musiał Mamie zabezpieczyć opiekę nade mną.
I własnie do tego okresu sięga moja pamięć. Pamiętam też inne zdarzenia . Ale o tym innym razem.

czwartek, 17 stycznia 2013

Wprowadzenie.
Kiedy kończy się lat 30bis, to po trosze zaczyna się podsumowywać swoje życie. I tak tez robiłam przez ostatni rok bez mała. Często miałam ochotę spisać swoje wspomnienia i zastanawiałam się nad formą.
I dzisiaj właśnie trafiłam na taką możliwość
Będę pisać bloga i tym samym dołączę do bardzo szerokiego grona bloggerów.
O czym mam zamiar pisać? Otóż o sobie, swoich przeżyciach, doświadczeniach , sukcesach i porażkach.
Sukcesów jest mniej niż porażek. Ale one są wielkim doświadczeniem, które nie pozwala popełniać tych samych błędów. Cóż z tego, gdy popełniałam nowe. I dalej popełniam.
Jestem bardzo otwarta, może nawet za bardzo. Nie umiałam, nie umiem i już chyba nie nauczę się skrywać swoich uczuć, emocji i żalów.
I aby nie dręczyć najbliższych wspominkami i aby kiedyś nie zapomnieć o wielu wydarzeniach w moim życiu powstaną te zapiski.
Odnosić się one też będą do rzeczywistości teraźniejszej i przeszłej. Do wydarzeń które towarzyszyły mi w moim życiu.
A więc do dzieła!!!